Gdyby inflacja w Polsce powodowana była cenami węgla i ropy, mielibyśmy już deflację.
Skąd to wiadomo? Wyobraźmy sobie, że bierzemy cenę nośników energii, taką dla firm, i pozwalamy jej przetoczyć się przez całą gospodarkę. Chleb jest droższy, bo pszenica jest droższa, bo większe koszty paliw do żniw i do transportu potem, ale też bo samo wypiekanie jest droższe i bo transport z piekarni od sklepu jest droższy. Robimy to dla wszystkich segmentów produkcji w gospodarce. A potem przeliczamy na cenę koszyka konsumpcji rodzin w Polsce.
Brzmi skomplikowanie? Nie takie rzeczy żeśmy ze szwagrem. A ściślej, z Janem Hagemejerem (i nie tylko).
Efekty w załączeniu.
📙 Gdyby za inflacją stała cena węgla i paliw płynnych, to powinniśmy już od dawna mieć deflację. Tak, tak, spadek wskaźnika cen r/r.
📙 Gdyby za inflacją stała cena energii dostarczana przedsiębiorstwom (np. prąd), inflacja nie powinna była przekroczyć 5%.
📙 W niektórych krajach siła impulsu ze strony cen nośników energii wystarczająca, by wygenerować zaobserwowany tam wzrost inflacji. Ale jeszcze przed agresją Rosji i obecna skala inflacji wyższa.
📙 Skala szoku z cen nośników energii, z którymi poradzić sobie musiały gospodarki, bardzo się różniła. Na przykład wzrost cen dla producentów w Niemczech był i pozostaje kilkukrotnie wyższy niż w Polsce.
Rok temu, wspólnie z Janem Hagemejerem przedstawiliśmy Państwu ocenę, na ile ówczesna inflacja w Polsce miała cokolwiek wspólnego z tzw. putinflacją. Wzrost inflacji zaczął się w Polsce (i częsci innych krajów) na długo przed agresja Rosji. Pokazaliśmy, że w 2022 roku inflacja nie była determinowana przez nośniki energii: impuls z cen nośników energii, przeszedłszy sumiennie przez wszystkie sektory gospodarki, generował inflację znacznie niższą niż była obserwowana. Niniejsza analiza jest aktualizacją: uwzględnia koncówkę 2022 roku i 2023 rok do chwili obecnej.
Prezentacja do pobrania.