Skip to main content

Obiecałam, to kobyłka u płotu.

Nie ma inflacji zysków, czy płac, czy jeszcze czegoś. Inflacja to PROCES. Sprzedawcy podnoszą ceny (częściej niż zwykle, czasem bardziej niż zwykle), a konsumenci te wzrosty akceptują.

Po to jest polityka pieniężna, by zderzenie sprzedawców z barierą popytu i powrót do równowagi trwały krócej i generowały niższe koszty społeczne. To polityka stabilizacyjna. Z nowymi badaniami Isabella Weber mamy nieco lepszy model. Ale na tej samej trajektorii.

Wykres jest dekompozycja, mowi o skladowych, a nie o przyczynach.

Rozmowa o tym, czy to zyski czy putinflacja przypomina mi trochę prowadzoną tak około 2004 roku dyskusję o bezrobociu w Polsce. Wtedy były spory o tzw. bezrobocie frykcyjne czy strukturalne i czy sensu largo, czy stricto i czy dlugotrwałe to 12 czy raczej18 miesięcy. To była rozmowa kretyńska w tym sensie, że danej osobie bez pracy było ściśle wszystko jedno, czy była sensu largo czy stricto. Potrzebna była praca, względnie choć skuteczna pomoc w jej znalezieniu.

Podobnie jest dziś z inflacją: temu, kto nie może sobie pozwolić na podstawowe sprawunki jest dokładnie wszystko jedno, czy ceny rosną przez to czy przez tamto. I czy się kogoś za karę w tej sprawie opodatkuje. I jedyne, co może takiej osobie poprawić humor, to kiedy rozziew między portfelem a sprawunkami zniknie. A jedyną drogą do tego to zatrzymać inflację i wrócić z nią na stałe do celu.