Bardzo ciekawy, choć na razie nie do końca precyzyjny głos przedstawił Jason Furman w niedawnym tekście dla Project Syndicate. Mój nieudolny skrót.
- „Prawdziwa” (niezwiązana z szokami energetycznymi i efektami bazy) inflacja obniżyła się o circa 1 pkt procentowy w USA w ciągu ostatniego roku. Ta „nieprawdziwa” inflacja zachowuje się zgodnie z oczekiwaniami i spadła o 5 pkt procentowych, ale w warunkach adekwatnej polityki pieniężnej nie ma za bardzo powodu, by przekładało się to zbytnio na gospodarkę realną w średnim okresie.
- Bezrobocie co prawda na razie w USA nie wzrosło, ale ta gospodarka wychodziła z popandemicznej zapaści na rynku pracy w warunkach bardzo silnej stymulacji fiskalnej. Za to obniżyła się liczba nowych ofert pracy, więc popyt na pracę reaguje na wzrost stóp, tylko rynek był daleko od zapełnienia wakatów.
Ergo: nihil novi sub sole, tylko trzeba patrzeć na inne miary niż normalnie, a co do przyszłości to jeszcze zobaczymy, ale żeby zejść z inflacją do celu to droga jeszcze daleka, a rynek pracy już reaguje, więc całkiem bez bezrobocia może się w USA nie obejść.
Jak bym odniosła to do naszych krajowych warunków?
- Nasza „prawdziwa” (w rozumieniu Furmana) inflacja na razie rośnie w porównaniu do przed rokiem.
- Popyt na pracę już ewidentnie zwolnił, a tzw. inflacja płac dopiero od kilku miesięcy wychodzi z obszarów ujemnych. Pełniejszym zdaniem: choć nadal daleko nam do bezrobocia, to po stronie tworzenia miejsc pracy cudów nie ma i nie będzie.
- To wszystko jeszcze na razie tylko efekty inflacji, bo stopy procentowe mamy nadal realnie ujemne.
- Cała ta rozkminka rozgrywa się w Polsce przy inflacji nadal wyższej niż amerykańska w szczycie, oczekiwaniach konsumentów odkotwiczonych całkowicie, i – warto powtórzyć – luźnej polityce pieniężnej.
Ciekawym kontekstem dla publicystyki Furmana jest nowe badanie Adriana Aucklerta, Ludwiga Strauba i współautorów, w którym pokazują, że szok energetyczny – czy właściwie zaadresowany polityką pieniężną, czy nie – będzie prowadził do realnego spadku wynagrodzeń w modelu, w którym różnią się ludzie, firmy i występują tzw. frykcje nominalne. Płace realne spadają dlatego, że wzrost płac nominalnych nie wytrzymuje tempa inflacji. Zejście z inflacją jest tym szybsze, im bardziej adekwatna jest polityka pieniężna, ale też im bardziej współpracuje z nią polityka fiskalna. Ten model też nie bardzo ma kanał oczekiwań (ok w USA, słabiej dla gospodarek gdzie oczekiwania się odkotwiczyły).
Lektura Aucklerta dla wytrwałych, ale Furman przystępny dla wszystkich.