Skip to main content

Jak pogodzić dane o spadającej konsumpcji, narastającej inflacji i jednocześnie nadal bardzo silnym rynku pracy? Jaka opowieść o gospodarce się z tego wyłania? Ustaliliśmy konsensualnie, że … za duży wśród nas panuje konsensus. Mniej więcej tych samych rzeczy nie rozumiemy do końca i w zasadzie te same sprawy nas niepokoją. Jakie wnioski w mojej ocenie?

1. Rynek pracy jest nadal bardzo mocny. Fundusz płac realny w sektorze przedsiębiorstw (czyli o ile łącznie, realnie więcej wynagrodzeń wypłaciły firmy 9+) wzrósł średnio w 2022 roku niemal 4 %. Patrząc na spadki średniej płacy pominęliśmy wzrost zatrudnienia. Innymi słowy: rodziny zarobiły więcej w kategoriach realnych (choć przeciętna płaca realnie spadała). W 2023 roku, w lutym w porównaniu do stycznia miesiąc do miesiąca płace rosły w ujęciu realnym (choć oczywiście nie rocznym). To podtrzymuje relatywnie komfortową sytuację zatrudnionych.

2. Inflacja jest nieprzyjemnie uporczywa wszędzie tam, gdzie już wzrosła. Spadki inflacji będą raczej wolne, OPEC nie pomaga, na żywność też chyba nie ma za bardzo co liczyć. Trudno powiedzieć, na ile wysoka inflacja bazowa wynika z wciąż silnego popytu, a na ile z tego, że firmy wciąż nie przełożyły wzrostu swoich kosztów w pełni na ceny.

3. Od 2019 rośnie systematycznie częstotliwość, z jaką wzrastają ceny. Ta obserwacja pochodzi z analizy procesów cenotwórczych i dotyczy tylko cen żywności (na razie w każdym razie). Jaki z tego morał? Co do zasady: inflacja rozpędzała się w Polsce od dawna, co może sugerować, że jest bardziej uporczywa niż w strefie euro i USA.

4. W pomiarze PKB będą mieszały zapasy. Prognozowanie jest przez to bardzo utrudnione, ale też trudno traktować odczyt dynamiki PKB jako miarę „dobrobytu” gospodarstw domowych, a nawet koniunktury. Nadal mieszają tutaj łańcuchy wartości. A to z kolei ma bardzo nieoczywiste przełożenie na inwestycje.

Podsumowanie? Trochę się hurraoptymistyczne bierki rozsypały. W strefie euro i w USA spadek inflacji jest na razie za mało „rozlany”: spada inflacja tylko niektórych cen (głównie nośniki energii, trochę wolniej rośną też ceny żywności). Żeby mówić o solidnej, wiarygodnej dezinflacji, trzeba byłoby zobaczyć, że zmniejszają się wzrosty w wielu innych kategoriach. Skoro pogłoski o dezinflacji w USA i strefie euro są nieco przedwczesne – nie da się jej do Polski „zaimportować”. Pewnym pocieszeniem mogłoby być umocnienie złotego, o ile się tylko utrzyma. Wtedy umocnienie złotego będzie przynajmniej częściowo neutralizowało uporczywą inflację u naszych partnerów handlowych. Przy mocnym rynku pracy, powodów do spadku inflacji coraz mniej.

W dłuższej perspektywie znaczenie mają jeszcze dwa duże czynniki/trendy. Po pierwsze, jest chyba jasne, że czasy niskiej niepewności pożegnaliśmy na wiele lat. Prymat bezpieczeństwa nad kosztami to jedno, ale też trzeba wprost powiedzieć, że przy tak wysokiej inflacji jak obecnie obserwujemy w wielu miejscach na świecie, dowolne zaburzenie (np. niższe niż zakładane plony w wybranych produktach rolnych czy decyzje OPEC) wybijają nas z równowagi. Mówiąc nieco technicznie, chodzi nie tylko o wariancję szoków na cenach produktów (kiedyś ta wariancja była dużo niższa), ale też o to, że te szoki przydarzają się w warunkach bardzo wysokiej inflacji, wyciągając dywanik spod oczekiwań dezinflacyjnych.

Po drugie, wszyscy na świecie się zastanawiają, na ile banki centralne mogą być skuteczne w sprowadzaniu inflacji do celu przy – delikatnie mówiąc – nadaktywnej polityce fiskalnej. Szczęście w nieszczęściu, że inflacja oduczyła nas leczyć wszystkie nieszczęścia świata za pomocą QE. Oby jego następcą wśród pomysłów błędnych acz politycznie atrakcyjnych nie stały się rekompensaty.

A jak tłumaczymy wysoką inflację bazową przy spadku konsumpcji? Tu konsensusu nie ma, ale jedną superciekawą hipotezą jest reinterpretacja wydarzeń drugiej połowy 2022 roku z szoku podażowego na szok niepewności. Obawiając się wojny, wzrostu cen energii, narastającej inflacji, rosnących rat, ledwie wyszedłszy z pandemii – gromadziliśmy poduszki ostrożnościowe, na „w razie czego”. Cięliśmy wydatki nie pierwszej potrzeby, ale była w nas akceptacja na wzrosty cen tych dóbr i usług, które decydowaliśmy się kupować. Dziś jednak wiadomo, że agresja Rosji nie rozlewa się na inne kraje, z ogrzewaniem domów przez zimę jakoś poszło, inflacja już nie rośnie. Za to podwyżki nie zwalniają, a jeszcze zwroty z PIT…