Jak byłam mała, moja Mama często używała sformułowania „Pireneje glupoty”. W sumie nie wiem, dlaczego mi się to skojarzyło, może Pireneje łatwiej się deklinują?
Nie słuchałam niestety konferencji prezesa, bo jestem na dorocznej ASSA, wczoraj m.in. na sesji zorganizowanej przez NABE Foundation of the National Association for Business Economics z udziałem Pierre Gourinchas (Chief Economist, IMF), Maximo Torero (FAO), Lutz Kilian (Fed Dallas) oraz Ellen Zentner (Morgan Stanley) i Aysegul Sahin (U Texas at Austin).
Proste wakacyjne pytanie do Trzech Króli brzmiało: „is inflation here to stay?”. Nie powiem, żeby się uczestnicy zgodzili w całej rozciągłości, ale konsensus jest następujący:
- ceny żywności długo jeszcze pozostaną wysokie, rynki produktów rolnych są ściśle skoncentrowane, sporo konkretnych rynków jest „na granicy” i dowolne zawirowanie winduje ceny sporo w górę;
- inflacja ogółem może i spada (w USA), może nawet obniża się inflacja bazowa (w USA) – ale sytuacja na rynku pracy daje dużo powodów by sądzić, że mogą się pojawiać w poszczególnych sektorach okresowe i wygasające, ale jednak istotne spirale presji na podwyżki (szczególnie w usługach), dolewając paliwa do inflacji.
W skrócie: przestało się pogarszać, a nawet się poprawia, ale do przywrócenia stabilnych cen jeszcze daleka droga, może się okazać wyboista i nieliniowa.
Mowa przy tym o USA, kraju gdzie inflacja wynosi 7.1% (listopad, konsensus na grudzień to 6.5%), inflacja bazowa 6.0% (listopad, konsensus na grudzień to 5.7%), a stopy procentowe Fed utrzymuje na poziomie 4.25% – 4.50% sygnalizując podwyżki do 5.25%.
Jakoś lepiej rozumiem, co się dzieje w polityce pieniężnej po zachodniej stronie Atlantyku niż w kraju-raju, a przecież tu oglądam ją jak wszyscy „zwykli śmiertelnicy” jedynie od zewnątrz. W Polsce mamy jednak silny syndrom wolno podgrzewanej żaby.